Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Roberto z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 25546.93 kilometrów w tym 8482.94 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 14.43 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 86795 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Roberto.bikestats.pl
  • DST 143.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 10:04
  • VAVG 14.21km/h
  • Sprzęt Szosówka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dookoła Bałtyku, dzień 5

Środa, 5 lipca 2000 · dodano: 05.04.2015 | Komentarze 0

Dookoła Bałtyku

5 Dzień

Rano musieliśmy jeszcze przejechać dwa czy trzy kilometry gruntówką i znowu wjechaliśmy na asfalt - całe szczęście była to droga drugorzędna, bez takiego ruchu jak na Via Baltica.
Jechaliśmy szybko i ani się obejrzeliśmy, jak byliśmy pod Tallinem.

Bar był sporą, prawie pustą stołówką. Zamówiłem sobie kurczaka z kartoflami. Nie był zbyt rewelacyjny, ale można się było najeść. I co ważne - był tani. Jak to zauważył Peter "trzeba jeść, dopóki nas stać - w Finlandii już tak nie będzie. I miał "niewątpliwie sporo racji.
Na terminalu musieliśmy czekać z pół godziny,aż nas wpuszczą na prom. W końcu wjechaliśmy na W końcu wjechaliśmy do miasta. Drogowskazy doprowadziły nas prosto do portu. Udaliśmy się do budki Tallinku. Okazało się, że mamy do odpłynięcia promu półtorej godziny.Najpierw poszliśmy kupić bilety, które okazały się być strasznie drogie. Zapłaciłem, 550 koron(jakieś 120 zł)! Wiele tłumaczy to, że postanowiliśmy płynąć katamaranem(Tallink AutoExpress 2), ale mimo wszystko cena była trochę zbyt wygórowana.Pozostały czas wykorzystaliśmy na krótki objazd tallińskiego starego miasta.

Wjechaliśmy na pokład. Zabezpieczyliśmy rowery i poszliśmy na górę. Zajęliśmy stolik koło okna. Peter większość drogi przespał, ja z igłami i nićmi reperowałem wypadkowe usterki w sakwach i bodajże jako jedyny pasażer ogoliłem się na promie. Zafundowałem sobie również gorący obiad: drugi tego dnia! .Odbyłem też kilka wycieczek po statku. Okazało się, że jest to ten polski prom sprzedany Estończykom całkiem niedawno- znalazłem jeszcze kilka napisów po polsku.Po dwóch godzinach byliśmy na miejscu. Szybkie formalności na przejściu , krótkie pytania o cel naszego pobytu- popykał chwilkę na klawiaturze, pieczątka i jesteśmy w Finlandii!


Wyjechaliśmy z portu do centrum i... szok! Takiej liczby rowerów naraz jeszcze w życiu nie widziałem. Widok po prostu niesamowity - całe tabuny rowerzystów ciągnące ścieżkami rowerowymi. I tu ciekawostka. Zero rowerów górskich, w większości typowo miejskie, bardzo dużo z przekładnią w piaście. Dosyć dziwnie to wyglądało w porównaniu z Polską.
Były również charakterystyczne bardzo kolorowe rowery, które są do wykorzystywania w samym centrum miasta. Oczywiście za darmo! Same miasto w centrum mi się bardzo podobało - zadbane i czyste jakże się różniło od większości miast polskich. Nie spotkaliśmy ani jednej ulicy, przy której nie byłoby ścieżki rowerowej. Przedmieścia okazały się być później dosyć tuzinkowe, ale tak jest chyba wszędzie. Pokręciliśmy się trochę po centrum, kliknęliśmykilka fotek i w końcu trzeba było ruszyć dalej, w kierunku na Lahti. Niestetywyjechanie z miasta okazało się być sporym problemem - mówiąc wprost, błądziliśmydługo i namiętnie. Pytanie się co chwilę o drogę nie odnosiło większegoskutku. Kiedy zaczęliśmy już tracić nadzieję, że trafimy na odpowiedniądrogę, niebiosa zesłały nam wybawiciela. Zagadnięty o drogę chłopak powiedział,że jest to tak skomplikowane, że nie jest w stanie tego wyjaśnić, ale jeślipoczekamy 5 minut, skoczy do domu po rower i nas poprowadzi. Tak się stało- zjawił się po chwili ze swoim Peugotem (miejskim oczywiście) i zacząłnas pilotować. Szybko doszedłem do wniosku, że bez jego pomocy przyszłobynam nocować w Helsinkach - droga wiodła przez istny labirynt ulic, dróżek,ścieżek i bóg wie czego jeszcze. Bez jego pomocy, w życiu byśmy sami przezto nie przejechali. Po jakichś 20 minutach zatrzymał się. Zaczął tłumaczyć,że nie może nam dalej towarzyszyć, ale za to da nam mapę. Wyciągnął planmiasta i długopisem zakreślił, jak mamy dalej jechać. Po serdecznym pożegnaniu zawrócił, a myśmy jechali dalej według jego mapy. Gdzieś po godzinie dotarliśmydo drogi na Lahti.



Było już późno, bo po 22giej, trzeba było rozglądać się powoli za noclegiem, ale przecież ciągle byliśmy w mieście. Całe szczęście ciągle było widno. Przejechaliśmy z dwa, trzy kwadranse, gdy dotarliśmy do jakiegoś sympatycznego parku z jeziorkiem po środku. Zdecydowałem, że tu się rozbijemy. Peter protestował, twierdząc, że na pewno nie wolno się rozbijać w parku miejskim, ale ponieważ byliśmy już zmęczeni dniem a i nie wiadomo było, kiedy się w końcu to miasto skończy, ostatecznie zdecydowaliśmy, że jednak się rozbijamy. Przejechaliśmy tylko na drugą stronę tego jeziorka, bo było jakby dziksze niż to od strony drogi. Dziksze to może za dużo powiedziane albowiem w okół jeziorka była istna plątanina małych parkowych alejek, ale przynajmniej nie było tam kąpiących się ludzi.
W czasie rozbijania namiotu spojrzałem na zegarek i z niejakim zdziwieniem stwierdziłem, że jest północ. A tu ciągle widno! Była to nasza pierwsza "biała" noc.

143 km


Kategoria Wyprawy solowe



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa jasie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]